Ta strona używa plików cookies. Kontynuując wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. Dowiedz się więcej tutaj.Akceptuję  |  Ukryj

„Pierwszy raz”

2012-07-04


Grzegorz Zatryb, Główny Strateg Skarbiec TFI S.A.

Co jakiś czas na polskim rynku finansowym ma miejsce  trzęsienie ziemi. Tym razem epicentrum znajduje się w sektorze spółek budowlanych, zaś najsilniejsza fala sejsmiczna dała się zaobserwować jak na razie na rynku obligacji wyemitowanych przez te podmioty. Na czołówki poczytnych gazet trafiły tytuły w rodzaju „Pęka mit bezpiecznych obligacji”.

Mam to szczęście, że funkcjonuję na polskim rynku finansowym właściwie od jego początków. Dzięki temu mogłem wiele razy obserwować zjawisko, które nazwałem na swój użytek „pierwszym razem”.  Był więc ten „pierwszy raz”, gdy okazało się, że na akcjach można też stracić gdy w 1994 roku warszawska giełda doświadczyła głębokich spadków. Swój „pierwszy raz” miały też strategie opcyjne, gwałtownie wdzierając się do świadomości Polaków w 2009. „Pierwszych razów” było jeszcze wiele i pewnie jeszcze niejeden nas czeka, a to dlatego, że gospodarka rynkowa funkcjonuje w Polsce relatywnie od niedawna i na pewne zjawiska jesteśmy mentalnie nie przygotowani. Co nie oznacza, że zjawiska te nie są zupełnie normalne.

Większość takich wstrząsów ostatni akord ma zazwyczaj w świecie politycznym. Notabene dopiero wtedy inwestorzy mogą zobaczyć, jak można pewnych rzeczy nie rozumieć i interpretować je zupełnie opacznie. Nie inaczej jest w przypadku problemów sektora budowalnego. Już teraz słyszymy głosy wzywające do powołania specjalnej komisji, a prace nad odpowiednimi ustawami ruszyły pełną parą. Tak jakby jakakolwiek komisja śledcza czy ustawa mogły odmienić konsekwencje cyklu koniunkturalnego. A on właśnie jest praprzyczyną problemów sektora budowlanego.

Polska gospodarka obroniła się przed recesja, która w 2009 roku ogarnęła większość cywilizowanego świata. Uratował nas stabilny popyt wewnętrzny wciąż tworzącego się społeczeństwa konsumpcyjnego. Pomógł też słaby złoty – notabene kolejna pozycja do listy „pierwszych razów”, kiedy to poważni wydawałoby się politycy wzywali, aby ABW sprawdziła interesy znanego banku inwestycyjnego, a analityk i strateg pewnego duńskiego banku trafił jako sprawca załamania kursu złotego na strony tabloidów upozowany na Gordona Gekko  z „Wall Street”.

Niestety, gospodarki innych krajów europejskich (i nie tylko) doświadczyły poważnych problemów, szczególnie mocno poszkodowany bywał sektor budowlany. Działo się tak za sprawą braku inwestycji infrastrukturalnych podczas kryzysu ale także, i przede wszystkim, z faktu, że budownictwo w wielu krajach było najbardziej przegrzanym sektorem gospodarki. Wszak to właśnie od rynku domów w Stanach Zjednoczonych rozpoczął się globalny kryzys. W tej sytuacji nie może dziwić, że wielkie firmy budowlane ruszyły w świat w poszukiwaniu lepszych rynków. Hiszpańscy czy Austriaccy budowlańcy nie musieli daleko szukać – naszą „zielona wyspę” było widać jak na dłoni. Do tego wyspa ta właśnie ruszała z bezprecedensowym programem rozbudowy infrastruktury.

Jak mówi przysłowie „gdzie kucharek sześć…”, co w języku finansowym przekłada się na określenie „niskie marże”. Co gorsza, przetargi były prowadzone w warunkach wzmożonej czujności antykorupcyjnej i szanse miały tylko najtańsze oferty, niezależnie od prawdopodobieństwa, że dany kontrakt rzeczywiście jest realny za tę cenę. O klauzulach waloryzacyjnych mowy nawet być nie mogło. Potem jeszcze dołożył się dynamiczny wzrost cen surowców w drugiej połowie 2010 roku i niskie marże stały się marżami ujemnymi. Pragmatyczni Chińczycy po prostu uciekli z placu budowy. Były jednak też takie firmy, które już w tej trudnej sytuacji postanowiły, mimo braku doświadczenia, wejść na rynek kontraktów drogowych. Finał był taki jak wszyscy widzieliśmy… Ale właściwie nie, on przecież wciąż trwa!

Okazało się więc, że duża firma, trzymająca krzepko złotonośną kurę w postaci kontraktu na budowę infrastruktury, może zbankrutować. Mało tego, może ona zbankrutować po tym jak wyemitowała obligacje o wartości nominalnej setek milionów złotych. Piszę o wartości nominalnej, bo jaka jest ich prawdziwa wartość nikt na razie nie wie. Firma – bankrut zadłużyła się też w bankach ale to już ich problem. Wracając do obligacji, okazało się, że one nie są problemem banków tylko tysięcy obywateli, którzy ulokowali swoje oszczędności w bezpiecznych funduszach pieniężnych. Jak w funduszach pieniężnych znalazły się wieloletnie obligacje korporacyjne obciążone wysokim ryzykiem kredytowym i brakiem płynności, to temat na inną powiastkę. Dość, że okazało się, iż słowa „obligacja” i „bezpieczeństwo” nie są synonimami i wszyscy są tym przykrym faktem bardzo zaskoczeni. Termin „ryzyko kredytowe” ujrzał światło dzienne i możemy odnotować kolejny „pierwszy raz”. Zaś dla zaskoczonych jeszcze jedna przykra informacja: Kopernik umarł.